Dziś rano grupa antyterrorystyczna wkroczyła na wieżę radiostacji gliwickiej usuwając z niej siłą protestującego w ten sposób Andrzeja Jarczewskiego. Jarczewski był do 2002 roku wiceprezydentem Gliwic i jawnie przeciwstawiał się nepotyzmowi obecnego prezydenta Gliwic Zygmunta Frankiewicza. Frankiewicz zatrudnia na niezwykle intratnych stanowiskach w spółkach miejskich tylko i wyłącznie osoby, które są związane z nim od wielu lat. Frankiewicz zatrudnił między innymi na stanowisku prezesa miejskiej spółki zajmującej się zarządzaniem budynkami mieszkalnymi swojego wieloletniego kolegę Andrzeja Tomala. Należy podkreślić, iż Tomal to człowiek bez jakiegokolwiek doświadczenia w zarządzaniu substancją mieszkaniową. Najpierw pracował na kopalni potem już jako radny z ramienia ugrupowania Frankiewicza został kierownikiem izby wytrzeźwień.
Tak wygląda sprawa z niemal wszystkimi prezesami spółek, których panem i władcą jest Frankiewicz.
Informacja o użyciu grupy antyterrorystycznej choć wydaje się atrakcyjna medialnie to w tym całym zdarzeniu jest jeszcze bardziej medialna informacja.
Otóż Jarczewski na szczycie wieży radiostacji miał dostęp do prądu. W ten sposób nie był pozbawiony kontaktu ze światem mając możliwość ładowania telefonu komórkowego.
Frankiewicz nakazał odcięcie prądu na szczyt wieży oraz wygaszenie świateł bezpieczeństwa.
Na koniec perełka rodem z głębokiej komuny. Po „zgłębieniu” Jarczewskiego przez „czarnych” został on zamknięty w szpitalu psychiatrycznym !!!
Czyżby komuna wracała w rzeczywistości ? Przecież wszyscy pamiętamy, że dokładnie według tego scenariusza postępowano z dysydentami zarówno w ZSRR wcześniej, a obecnie na Białorusi.
Proponuję przyjrzeć się dokładnie z wysokości warszawskich stołków jak wygląda demokracja w Gliwicach.
